Ukraińskie Agencje Pracy niszczą i drenują rynek pracy.

Ukraińskie Agencje Pracy niszczą i drenują nasz rodzimy rynek pracy dla naszych obywateli. Każdego dnia słyszy się, jak wiele uczciwych firm chcących zatrudnić pracownika zza wschodniej granicy ma z tym duże kłopoty a stawki niektórych agencji są bardzo wygórowane. Ukraińscy pracownicy są oszukiwani przez własne rodzime agencje,które zalegają z pensjami,a często co jest nagminnym procederem nie opłaca składek ZUS. Ostatnio natrafiliśmy na ciekawą opinię jednego z pracodawców,który opisuje cały proceder jaki jest uprawiany przez Ukraińskie Agencje Pracy.

Dzisiaj opiszę Wam jedną wielką patologię, która przejeżdża walcem przez rynek pracy. Niszczy go, drenuje i prowadzi do długoterminowych konsekwencji. Chce Wam pokazać coś innego.

Coś, czego zapewne większość z was nie widzi. Długo myślałem, aby opisać nielegalnie lub pół legalnie działające agencje pracy w Polsce. Prawdopodobnie „podpadnę” wielu osobom w tej branży – trudno.

Walka z takimi podmiotami jest jak odrąbanie głowy karaluchom. Utniesz jedną – powstają trzy następne. 

Jeżeli ktoś oczekuje po tym felietonie stwierdzeń typu „Polska dla Polaków”, to może w tej chwili skończyć lekturę. Obywatele Ukrainy są nam niezbędni do funkcjonowania gospodarki i bez nich naprawdę byłoby nieciekawie.

Swoją cegiełkę do tej patologii dokładają także Polscy pracodawcy, którzy wiedzą o pewnych rzeczach, ale nie jest w ich interesie, aby obecny stan rzeczy się zmienił i udają, że nie wiedzą. Powód jest bardzo prozaiczny – koszty. Skupimy się na „agencjach pracy” zatrudniających dużą ilość Ukraińców, bo to one mają ogromny wpływ na to, co się dzieje.

Ostatnio mój kolega chciał zatrudnić do siebie Ukrainkę, jakie było jego zdziwienie, gdy okazało się, że dziewczyna mieszka od 7 lat w Polsce i przez ten czas ani razu nie pracowała legalnie! 

Mi też się zdarzało i zdarza zatrudniać Ukraińców, możecie mi wierzyć lub nie, ale częstym problemem jest to, że mieszkają w Polsce po rok, dwa, a nie mieli do tej pory nawet konta w Polskim banku i trzeba im je zakładać.

Można wyróżnić dwa modele takich działających legalnie lub na pograniczu legalności „agencji pracy”. 

1. Wiele z nich jest zarejestrowanych w Polsce, w formie spółek z ograniczoną odpowiedzialnością, gdzie prezesem jest słup mieszkający na Ukrainie. Zazwyczaj ma z Polską tyle wspólnego, że był tutaj odwiedzić notariusza. Rozwiązanie jest bardzo proste. Agencja ma określoną stawkę za roboczogodzinę od firmy zlecającej zatrudnienie (firmy budowlanej, fabryki, usługi itp.), po czym – po otrzymaniu od niej pieniędzy najzwyczajniej w świecie większość wynagrodzenia lub całe płaci Ukraińcowi gotówką. Znam takich artystów, co składki do ZUS płacą co dwa miesiące. W ten sposób unikają problemu związanego z brakiem ubezpieczenia.

2. Agencja Pracy jest rejestrowana na Ukrainie, nierzadko na słupa (choć nie zawsze). Na podstawie różnych umów „deleguje” ona pracownika do pracy w Polsce. Dzięki takiemu zabiegowi unika się płacenia w Polsce podatków i składek, a rozlicza się osobę w Ukraińskim odpowiedniku ZUS. Dzięki czemu składki nie wynoszą przykładowo 1500 zł, a w okolicach 300 zł miesięcznie i są one odprowadzane na Ukrainie. Polskie organy kontrolne patrzą na to dosyć „krzywo”, jednak według mojej wiedzy takie rozwiązanie nierzadko uchodzi agencji bez większych kar.

Obydwa modele łączy to, że w przypadku kontroli i potencjalnej kary (nawet 30 000 zł za osobę), jej prezes jest nieosiągalny, bo jest na Ukrainie albo sobie tam wróci. Natomiast osoby zarządzające takim podmiotem zakładają następną firmę i powtarzają schemat.

Zrobienie takiego „wała” dla obywatela Polski jest zbyt ryzykowne (też kosztowne) i raczej Polacy starają się takich rzeczy nie robić.

Kalkulacja kosztów i dlaczego to się opłaca

Załóżmy, że firma zlecająca zadanie agencji płaci stawkę za roboczogodzinę na poziomie 23-24 zł + VAT. Zleceniodawców w takich niewielkich pieniądzach jest naprawdę dużo, to nie są pojedyncze przypadki. Żeby wypłacić pracownikowi wynagrodzenie minimalne, które oscyluje w chwili obecnej na poziomie ok. 13.80 zł netto, to łącznie ze wszystkimi składkami pracownik kosztuje ok. 22 zł za godzinę. Czyli zostaje złotówka lub dwie marży na godzinie.

Dobrze. Powiedzmy, że to jest jeszcze realne, ale jak ktoś mi wytłumaczy to, że takie agencje zapewniają w tej stawce jeszcze swoim pracownikom zakwaterowanie, a niekiedy nawet i 16, czy 17 zł „na rękę” za godzinę pracy? Przecież w normalny sposób nie da się na tym zarobić. Jak agencja, która zarobi na pracowniku 200-400 zł miesięcznie jest stanie opłacać im chociażby nawet najbardziej podłą kwaterę pracowniczą za 500 zł miesięcznie? Nie da się.

Nie płacąc składek na rzecz ZUS i płacąc zarazem wskazane wyżej wynagrodzenie, taka agencja jest w stanie uzyskać marżę na poziomie nawet i 7 zł na godzinę. Wtedy zysk miesięczny wzrasta do 1400 zł na osobie.

Nie muszę chyba tłumaczyć, jaka się robi skala przy chociażby 100 osobach. 

Wpadnie jakaś kontrola, zamykają i uciekają do siebie, potem zakładają ewentualnie następną „firmę”. Zanim ktokolwiek z Państwowej Inspekcji Pracy, czy Straży Granicznej się ogarnie – mija wiele miesięcy. Obecnie skala tego procederu jest zatrważająca.

Dlaczego psuje to rynek pracy?

Pracodawcy zlecający takiej agencji kontrakt są zazwyczaj świadomi, dlaczego mają tak tanio pracownika. Poprzez odpowiednie zapisy w umowach nie mają na sobie jakiegokolwiek ryzyka związanego z zatrudnieniem cudzoziemców, bo te ponosi… agencja. Cały schemat działa, bo dzięki takiemu rozwiązaniu pracodawca ma taniego pracownika, agencja zarabia, a Ukrainiec dostaje więcej pieniędzy „do ręki”.

Psuje to rynek pracy, bo chcącym działać legalnie podmiotom jest bardzo trudno konkurować w jakikolwiek sposób ceną. Niekiedy jest ona 20-30% wyższa, bo inaczej się… nie da. Pracodawcy przyzwyczajają się natomiast wtedy do „taniego pracownika”. Żeby była jasność – powtórzę. Bez Ukraińców nasza gospodarka w chwili obecnej by leżała na deskach. Są na potrzebni i niezbędni. Ten, co mówi, że zabierają pracę Polakom – zapraszam do patroszenia drobiu w fetorze piór i temperaturze 5 stopni.

Walka z procederem

Wiele firm (zwłaszcza dużych) zaczyna sama weryfikować agencje, gdyż znalezienie u nich w zakładzie delikwenta z wypłatą „pod stołem” godzi w standardy i dobre imię. Zwłaszcza tych, co mocno są powiązani z CSR (społeczną odpowiedzialnością biznesu).

Często nie zrobi porządnie weryfikacji żaden organ Państwowy, tylko zaczynają zleceniodawcy. Ci, którzy mogą dużo stracić pod względem PR mocno pilnują i selekcjonują firmy. ?

Sprawdzają lub nawet wymagają dokumentów, czy były opłacane składki na rzecz ZUS. Natomiast w wielu podmiotach trwa sielanka i proceder na taką skalę, której nie możemy sobie nawet wyobrazić. Sprawa nie dotyczy 1000, czy 2000 osób, tylko wg. różnych szacunków nawet i 100 000, czy 500 000 osób. Prawda, że dużo?

Autor:Cezary Bachanski

Źródło:https://www.facebook.com/CezaryBachanski